.
NIEOCZEKIWANY DAR
Pośród wielbicieli pielgrzymujących do Sri Vasanthy Sai nierzadko bywają tacy, którzy proszą Sri Sathya Sai Babę, by potwierdził, iż jest Ona Jego Shakthi. Oto relacja Naniny z USA, opublikowana w Prema Vahini – elektronicznym miesięczniku Mukthi Nilayam.
„Najdroższa Matko Sai proszę Cię pokaż mi w sposób wyraźny, że Matka Vasantha Sai jest naprawdę Twoją Shakthi, że ona naprawdę jest Radhą. Pozwól mi UJRZEĆ Jej Boskość albo POCZUĆ ją w taki sposób, abym ja oraz inni NIGDY nie wątpili w nią. PROSZĘ!!!” W ten sposób oraz na wiele innych sposobów modliłam się do mojego najdroższego Sai Baby nim wyjechałam do Mukthi Nilayam 7 października 2010 r.
W niedzielę po południu 10 października w końcu znalazłam się przed Nią pragnąc, abym była w stanie uklęknąć, pragnąc, bym mogła wyrazić całą miłość, jaką Ona wznieciła we mnie niedużą ilością czytania przed wyjazdem z domu do owego nieznanego (dla mnie) Aszramu we wsi Royapalayam. Ubrana w żółte sari, siedziała na łóżku w sypialni – portret Baby u Jej boku – ładna pani, delikatna, o miłym głosie, o najsłodszym uśmiechu i bezpretensjonalnym sposobie bycia. Nim się zorientowałam, było już po spotkaniu, odchodziłam z dwoma pięknymi prezentami od Niej, a serce moje biło gwałtowniej ze wzruszenia. Siedziałam przed ukochaną inkarnacją Radha-Kryszna. Dlaczego nie odczuwałam błogości? Dlaczego mój ciasny umysł i twarde serce nie rozpoznało w Niej Niebiańskiej Istoty, jaką Ona jest? „Swami! Och, PROSZĘ SWAMI, ukaż mi Ją taką, jaką Ona naprawdę jest...”
Prawie przez tydzień systematycznie uczestniczyłam w medytacjach oraz modlitwach nadto w wieczornych satsangach (duchowych spotkaniach z wiernymi – tłum.) i zawsze w duchu błagałam Swamiego: „Proszę Cię ukaż mi Jej Boskość, albo przyprowadź kogoś, kto ukaże mi ją.” W międzyczasie, w krótkich wolnych chwilach, czytywałam jedną z Jej książek „Środki zaradcze na prawo karmiczne”. I nawet nie skończyłam czytać tej książki, gdy nagle uświadomiłam sobie, że nie potrzebuję żadnych dowodów – ani niebiańskich, ani innych. Kochałam Ammę, czułam Jej ból, spowodowany rozłąką z Jej Panem, Sai Babą, a także czułam Jego ból. Przeprosiłam Swamiego, za sprawianie Mu kłopotu swoją arogancką prośbą i poprosiłam Go, aby zapomniał o niej. „Kocham Was Oboje. Życzę Wam Błogości, na jaką zasługujecie. Życzę, abyście Oboje byli wkrótce razem i to NA ZAWSZE.”
Modliłam się z dodatkowym zapałem, że Baba i Amma oczyszczą mój umysł i serce (i naprawdę wyobrażałam sobie, że szorowane jest ono twardą szczotką, która czyści wszystkie zanieczyszczone zakamarki i że czyszczona jest każda najdrobniejsza część we mnie, która oddziela mnie od Nich.)
27 października Amma przed medytacją podzieliła się jaśminem o niezwykle słodkiej woni, wziętym z girlandy, z niedużą grupą aszramitów i wielbicieli, którzy akurat byli na werandzie. Delektowałam się wonią jaśminu, który otrzymałam, przygotowując się do medytacji z pozostałymi wielbicielami. Jednak ciało moje było zbyt zmęczone owego dnia.
Po raz pierwszy od czasu, kiedy przyjechałam, poczułam kryzys formy i opanowała mnie niezwykła senność. Przyłapałam się na tym, że nagle wielokrotnie osuwam się w trakcie siedzenia i próbuję się wyprostować, co wprawiało mnie w nastrój przygnębienia, ponieważ sądziłam, że brakuje mi woli, aby pozostawać w stanie skupienia.
Po raz czwarty lub piąty próbowałam wyprostować tułów i byłam nawet gotowa uderzyć siebie w policzek, aby nie zasnąć, gdy nagle uwagę moją przyciągnęła wizja ciemnego tła, pośrodku którego pojawiła się wysoka litera „V”, w odległości około dwunastu stóp, uformowana ze sznura skrzących się małych gwiazd. Gdy patrzyłam z niedowierzaniem, wysoka i wąska litera „S” została również utworzona z gwiazd, na wysokości 2/3 poniżej litery „V”.
W tym momencie poczułam się nieco zaniepokojona. Pomyślałam: „Litera „S” to symbol Swamiego i powinna być ona przed literą „V”, symbolizującą Vasanthę.” i wówczas wokół liter zaczęły tworzyć się małe gwiazdki i równocześnie pojawiło się lśniące światło w kształcie prostokąta pod literą „V”.
Świetlisty prostokąt zaczął szybko się powiększać i jednocześnie pojawiało się coraz więcej maleńkich gwiazd powyżej i wyglądało to tak, jakby ktoś rzucał kamyczki do sadzawki, a w wodzie tworzyły się kręgi. „Świetliste drzwi” stawały się coraz większe. I kiedy osiągnęły wysokość około 15 stóp, zauważyłam, że wyłania się z nich postać.
Panowała tak ogromna jasność, że początkowo trudno było zorientować się, kim była postać . Z chwilą kiedy przybliżała się, za każdym razem stawała się coraz większa i dojrzałam ciało niewysokiej kobiety, ubranej w coś, co wyglądało jak biała szata. „To Maria Dziewica!” - pomyślałam podekscytowana. ...(Kiedyś widziałam znaczki Matki Dziewicy z koroną gwiazd.)
Zbliżająca się postać emanowała niezwykłym blaskiem, więc początkowo trudno było się zorientować, ale pośród świetlistych promieni dostrzegłam zarysy sari w kolorze żonkili...i gdy Ona zbliżyła się, białe, pofalowane włosy, delikatnie zaczesane na bok i spięte na karku, a następnie zarys delikatnej, owalnej twarzy, okulary i szczupła sylwetka...skromny sposób, w jaki ujmowała sari prawą ręką...tak! Była to niewątpliwie Matka Vasantha! Miała Ona spojrzenie kogoś, kto zaabsorbowany jest sprawowaniem Swojej Misji.
Jej oczy nie patrzyły na mnie, lecz skierowane były ku przestrzeni nade mną, a gdy szła, Jej ciało przesuwało się z gracją, dostojnie, bez najmniejszego wahania. Wstąpiła w ciemność pewnym i delikatnym krokiem i posuwając się do przodu, pozostawiała za Sobą świetlistą poświatę. Kroczyła ze słodką determinacją, pełna Miłości, otulona Pięknem, Niebiańska Królowa, rozprzestrzeniająca Swoje Boskie Światło we wszystkich kierunkach.
Przyglądałam się temu z błogością i zdumieniem. Ona stale zbliżała się, a Jej postać była coraz większa z każdym krokiem...i nagle werandę wypełnił delikatny dźwięk OM, stanowiący sygnał kresu medytacji oraz pory na śpiewanie bhadżanów. Wizja zniknęła...oczy moje wypełniły się łzami...Nie chciałam dołączyć do śpiewu, zapragnęłam, aby wszyscy umilkli!...Chciałam pozostać w boskiej wizji...rozkoszować się nią, utrwalić ją w pamięci...
I wreszcie musiałam zaakceptować to, że wizja się skończyła. Po szoku niezadowolenia, zaczęłam krzyczeć z głębi serca: „Dziękuję Ci Swami! Dziękuję Amma! Dziękuję! Dziękuję! Dziękuję!” Chciałam zwinąć się w kłębek i skryć się w kącie i upajać się tym, czego byłam świadkiem, a co już minęło, równocześnie jednak zapragnęłam zebrać wszystkich i podzielić się doświadczeniem, jakim była wizja, chciałam podzielić się chociażby z tymi, którzy zechcą posłuchać. Chciało mi się śmiać i...płakać i... tak też czyniłam....Najdroższa Matko Sai, mimo wszystko wysłuchałaś moich modlitw...Najdroższa Vasantha Sai...Dziękuję Wam Obojgu teraz i po wsze czasy...
Nanina, Miami, Floryda, USA
OM SRI SAI VASANTHA SAIESAIYA NAMAHA
.
piątek, 11 lutego 2011
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz